Damska strona KPSW - wywiad studenta DZiKS dla Timm

Damska strona KPSW - wywiad studenta DZiKS dla "Timm"

Trójka wspaniałych kobiet, każda inna, każda przeszła inną drogę, a jednak coś je łączy. Pierwszą jest pani Kamila Biniek zajmująca się komunikacja międzynarodową w Karkonoskiej Państwowej Szkole wyższej, drugą panią jest dr Wioletta Palczewska dziekan wydziału przyrodniczo-techniczego na KPSW. Trzecia zaś to dr Beata Telążka dziekan wydziału nauk humanistycznych i społecznych.  Każda inna, każda ma własną historię, a jednak pracują w jednym miejscu. Jakie mają pasję? Jak trafiły na KPSW? Dlaczego wybrały taką drogę?  

- Jestem typem podróżnika i zawsze chciałam podróżować. Jeszcze gdy byłam małym dzieckiem to gdy ktoś pytał, jakie mam marzenia odpowiadałam, że będę tłumaczem i będę podróżować– mówi Kamila Biniek pełnomocnik rektora ds. współpracy z zagranicą. Co ją przyciągnęło na KPSW? Dlaczego się tu znalazła? Jak wspomina czasy podróżowania i co tak najbardziej lubi w podróżowaniu?

- Od czego zaczęła się przygoda z podróżowaniem?
- Będąc jeszcze na studiach, miałam możliwość pojechania na rejs. Rejs trwał trzy miesiące, sponsorowany był przez rząd japońskiod Japonii przez Sri Lankę, południową Afrykę i Tanzanię,Zjednoczone Emiraty Arabskie. Skończyłam wtedy pierwszy rok ochrony środowiska na Uniwersytecie Warszawskim. Byłam najmłodszą uczestniczką tego rejsu. Jednym z wymagań było mieć skończone 20 lat, ja miałam 19.

- Jak się udało ominąć ten próg wiekowy i dlaczego miała pani możliwość wzięcia udziału w tym rejsie?
- Prowadziłam wtedy biuro współpracy z zagranicą, zaraz po przyjeździe do Warszawy zainteresowałam się Niezależnym Zrzeszeniem Studentów, pojechałam na obóz zerowy w Bieszczady, zżyłam się bardzo z tymi ludźmi. Chciałam coś robić dla studentów, a że uwielbiam języki obce oraz podróże dlatego też zajęłam się współpracą z zagranicą. NZS jako jedna z organizacji pozarządowych dostała takie zaproszenie, a że znałam osoby zajmujące się eventami międzynarodowymi w Ministerstwie Edukacji Narodowej skąd przyszło zaproszenie to onemnie polecały mimo tego, że nie miałam skończonych tych 20 lat.

- Jak wspomina pani studia i dlaczego ochrona środowiska, wspominała pani o zamiłowaniu do języków obcych, dlaczego nie lingwistyka?
- Przyznam się, że wybranie ochrony środowiska to był dobry pomysł, podróżowanie w przyrodzie jest dużo ciekawsze. Byłam na tym rejsie, ale jednakwolęwyjazdy w miejsca, gdzie mam styczność z naturą.

- Co pani zwiedziła podczas tego rejsu i jak spędzaliście czas na statku?
- Jak wspomniałam wcześniej, rejs ten trwał trzy miesiące. Większość czasu spędziliśmy na statku, odbywały się tam różne warsztaty m.in. prezentacje krajów. Zwiedziłam m.in. Japonię, w której byłam dwa tygodnie.

- Co najbardziej podoba się pani w podróżach?
- Myślę, że najważniejszy jest dla mnie aspekt społeczny. Spędzanie czasu z osobami mieszkającymi w kraju, poznawanie ich języka, zwyczajów, myślę, że właśnie to jest dla mnie najważniejsze. Zawsze staram się powiedzieć coś w języku osoby, którą poznaję,po prostu sprawia mi to przyjemność. Fascynuje mnie ta różnorodność, właśnie ona sprawia, że te podróże są ciekawe.


- Gdzie jeszcze pani nie była, a chciałaby pojechać?
- Stany Zjednoczone, chciałabym poznać ludzi, którzy tam żyją, może przejechać szlaki filmów, które obejrzałam.


- Zna pani kilka języków, jednak mnie najbardziej ciekawi flamandzki, jak to się stało, że Pani go poznała?
- Pojechałam na wymianę studencką do Holandii, a dokładniej do Amsterdamu. Po przyjeździe do Holandii zauważyłam, że w język holenderski jest bardzo pomieszany, przeplatają się w nim niemiecki i angielski.  Znałam dobrze oba te języki ponieważ uczyłam się ich w liceum i zaraz po maturze chciałam równolegle z ochroną środowiska studiować je oba na lingwistyce stosowanej w Warszawie. Faktycznie próbowałam przez rok, ale przez podróż do Japonii i te pierwsze studia nie ukończyłam lingwistyki, nie potrafiłam pogodzić dwóch kierunków na raz. Jednak to, że studiowałam angielski i niemiecki intensywnie prawie rok na studiach z wyłączeniem tych 3 miesięcy, a wcześniej w liceum, dało mi solidną podstawę w uczeniu się potem holenderskiego. Zrobiłam jeden kurs na Uniwersytecie w Amsterdamie, potem drugi i trzeci, potem zaczęłam rozmawiać z gośćmi w Fundacji w Polsce – i okazuje się że mówię w tym języku. Sama się sobie dziwię.

- Jak pani wspomina Amsterdam?
- Bardzo fajnie, międzynarodowe miasto, w którym czułam się tak dobrze, że spędziłam tam trzy lata. Kontakt z ludźmi z całego świata, bardzo łatwo wyjechać stamtąd w różne części świata. W Amsterdamie działałam w organizacji pozarządowej, weszłam również w kontakt z programem „Młodzież” teraz wpisany w program „Erasmus”, zajęłam się również pozyskiwaniem funduszy unijnych europejskich na cele przyrodnicze oraz społeczne.

- Zastanawiała się pani skąd to zamiłowanie do języków obcych?
- Myślę, że to moje pochodzenie. Moja mama urodziła się w Niemczech w czasie drugiej wojny światowej, jej ojcem prawdopodobnie był Indianin ze Stanów Zjednoczonych, a nazywał się Joe, aliancki zestrzelony lotnik. Znowu od strony taty mam Łotewskie korzenie, więc to może właśnie ta rozbieżność pochodzenia.

- Co panią przyciąga do języków obcych ?
- Zdecydowanie dźwięczność, każdy język brzmi trochę inaczej, poza tym, gdy miałam 5 lat, brałam książki po angielsku, bo akurat sąsiadka umiała ten język i się go uczyłam, a z naukami języków nigdy nie miałam problemu.


- Jak pani trafiła na KSPW?
- Jestem z Jeleniej Góry, po powrocie z Holandii pracowałam przez około trzy lataw małej fundacji w Kopańcu Międzylesiu. Pilnowałam tam domu należącego do Holendra, prezesa Fundacji i byłam sąsiadką pana Józefa Zapruckiego wykładającego na naszej uczelni na germanistyce. Postanowiłam studiować anglistykę, w międzyczasie podpisaliśmy umowę między fundacją, dla której pracowałam a KPSW, jeszcze za czasów rektora pana profesora Winnickiego, którego poznałam właśnie przy podpisywaniu umowy. Podczas studiowania pomyślałam, że wrócę sobie za granicę,może na Erasmusa pojadę, ale okazało się, że na tej uczelni nie było Erasmusa. Nie ukrywam zatem, że trochę przyczyniłam się do tego, że Erasmus „zawitał”do naszej szkoły. Potem pani, która pracowała w tym miejscu, w którym jestem ja, jako Pełnomocnik Rektora ds. Współpracy z Zagranicą, zaproponowała, że mnie poleci, bo ona z kolei znalazła pracę w Niemczech. Wróciłam ze wsi do Jeleniej Góry, i tak już jestem tu dziesięć lat.

- Uczelnia stała się moją pasją, nie wiem czy to normalne, ale czuje się tutaj jak w domu – mówi dr Wioletta Palczewska, dziekan wydziału przyrodniczo-technicznego. Jak minęło jej prawie dwadzieścia lat pracy na KPSW ?

- Czy lubi pani sobie stawiać wyzwania?
- Zdecydowanie tak. Staram codziennie stawiać sobie nowe wyzwanie, Uważam, że to właśnie one sprawiają, że się rozwijamy.

- Co jest pani największą pasją?
- Myślę, że pielęgniarstwo i ratownictwo medyczne, aczkolwiek nie wiem, czy to jest normalne, ale mogę powiedzieć, że KPSW to moja pasja, czuję się tutaj jak w domu, jak u siebie, mam tu wspaniałych ludzi, na których mogę liczyć.

- Skończyła pani 1 Liceum im. Stefana Żeromskiego na profilu humanistycznym, jak to się stało, że jest pani jednak dyplomowana pielęgniarką, wykładowcą ? Przypadek?
- Ma pan racje - przypadek, trafiłam na profil humanistyczny, ponieważ bardzo nie lubiłam matematyki. W czasach liceum, zamiast chodzić do klubu, organizowaliśmy wieczorki poetyckie, recytowaliśmy Stachurę, słuchaliśmy Wysockiego, uczyliśmy się historii z książek Pawła Jasienicy. Skończyłam Liceum, chciałam iść na psychologię na Uniwersytet Wrocławski, ale się nie dostałam, egzaminy zdałam, ale nie byłam najlepsza. Postanowiłam wraz z koleżanką iść do szkoły pielęgniarskiej, później miałyśmy iść na medycynę. Jednak, gdy zobaczyłam, że mogę pomóc drugiemu człowiekowi często samym uśmiechem, potrzymaniem za rękę, jakimś miłym gestem postanowiłam zostać pielęgniarką i już na pierwszym roku wiedziałam, że będę uczyć pielęgniarstwa. Każdemu życzę, żeby robił to, co kocha, żeby chodził do pracy z uśmiechem, żeby praca stała się jego pasją. Nie znaczy, że nie lubię urlopu, bardzo nie lubię, gdy ktoś przerywa mi czas wolny, czasami trzeba odpocząć.

- Za rok będzie pani obchodziła 20 lecie pracy na KPSW, jak wspomina pani te lata?
- Bardzo ciekawie, to było bardzo ciekawe doświadczenie. W 1998 roku, gdy pracowałam jeszcze w Zespole Szkół Medycznych przy ul. Leśnej w Cieplicach, prowadziliśmy tam wiele interesujących kierunków m.in.: ratownictwo medyczne, pielęgniarstwo, fizjoterapia, dietetyka. Tamtego roku po raz pierwszy na radzie pedagogicznej pojawił się rektor pan prof. Tomasz Winnicki wraz z kanclerzem uczelni panią mgr Grażyną Malczuk, zaproponowali oni, aby placówka, w której pracowałam, przeszła pod Kolegium Karkonoskie. Propozycja ta wywołała wiele niepewności, strachu, natomiast ja wraz z panią dyrektor mgr Zofią Cieślik oraz moją koleżanką mgr Teresą Gola entuzjastycznie podeszłyśmy do tego, jednocześnie wiedziałyśmy, że jeśli się zgodzimy, to placówka, w której pracowałyśmy, przestanie istnieć. Finalnie została podjęta decyzja o przejściu pod Kolegium Karkonoskie. Zdecydowałyśmy, że będą dwa kierunki: dietetyka oraz ratownictwo medyczne. Okazało się to wielką przygodą, nie miałyśmy pojęcia jak się do tego zabrać. Musiałyśmy stworzyć plany kształcenia od podstaw, więc wzięłyśmy indeksy od znajomych, którzy skończyli te kierunki w różnych częściach Polski i po przeanalizowaniu ich wybrałyśmy te, które najczęściej się powtarzały. Plany powstawały wieczorami, po pracy, ponieważ jednocześnie pracowałyśmy na etacie. Wszystko było pisane tradycyjnie, później przenosiłyśmy to na komputer, niestety w tamtych czasach komputer miało bardzo niewiele osób. Dr hab. Michał Pelcer, prof. Zbigniew Domosławski to osoby, które bardzo nam pomogły. Rok 2000 to czas, którym już oficjalnie przeszliśmy pod Kolegium Karkonoskie. Pamiętam, że robiliśmy egzaminy wstępne, nie mieliśmy wyboru, ponieważ na jedno miejsce było jedenaście osób, na pierwszy rok przyjęliśmy 210 osób na fizjoterapie. W 2006 roku dostałam propozycje zostania prodziekanem, było to kolejne wyzwanie, które podjęłam, dość szybko, bo miałam pół godziny na decyzję, w 2015 wystartowałam do konkursu na dziekana wydziału. Zostałam dziekanem i pomyślałam, że możemy spróbować utworzyć na KPSW studia magisterskie, w przypadku fizjoterapii wymusiła to na nas ustawa, natomiast z pielęgniarstwem chcieliśmy spróbować i jak widać, osiągnęliśmy sukces.

- Kocham zwierzęta, sport i czekoladę – mówi dziekan wydziału nauk humanistycznych i społecznych, dr Beata Telążka. Dlaczego jest w Jeleniej Górze, czy lubi swoją pracę?

-Skąd bierze Pani tyle pozytywnej energii? Zawsze, gdy panią spotykam, widzę szczery uśmiech i dużo energii.
-Uważam, że to moja osobowość. Staram się być uśmiechniętą, energiczną ekstrawertyczką, dzielącą się pozytywną energią. Motywują mnie słowa prof. Religi „Nie rozpalisz ludzkich serc, jeśli twoje serce nie płonie”. Jestem metodyczką, psycholingwistyką, wyznawczynią pozytywnej psychologii i wiem, że dobre nastawienie motywuje do działania. Stąd, twierdzę, że jeśli nauczyciel wnosi do sali pozytywną atmosferę i potrafi zarazić swoim entuzjazmem to studenci chętniej i łatwiej przyswajają wiedzę i doskonalą umiejętności. Jak mówi tybetańskie przysłowie: „Jedz pół, ruszaj się podwójnie, uśmiechaj potrójnie, kochaj bez limitu”. W myśl tych słów staram się dużo uśmiechać. Nie zawsze wychodzi mi jedzenie pół, bo jestem uzależniona od czekolady i chałwy.

- Uprawia pani jakiś sport, skoro już pani o nich wspomniała?
- Kocham sport, aktualnie uczęszczam na salsę i pilates. Uwielbiam spacery z moimi przyjaciółkami i naszymi psami. Niestety, ze względu na wypadek samochodowy, który miałam kilka lat temu, nie mogę już się tak sportowo angażować. Przed wypadkiem dzień bez sportu był dniem straconym, więc potrafiłam pójść o 6 rano na basen i nie ukrywam, dawało mi to energię na cały dzień. Strasznie brakuje mi intensywnej jazdy konno, którą kocham, jazdy na nartach, zajęć ze stepu czy zaawansowanych zajęć aerobowych. Nie rozumiem ludzi, którzy sportu nie uprawiają.

- Skoro wspomina już pani o jeździe konno, to zapewne lubi pani zwierzęta?
- Zarówno sport, jak i kontakt ze zwierzętami sprawiają, że czuję przepełniające mnie szczęście. Mam ukochane dwa psy Lolitę i Maniunię- to dobermanka i dog argentyński. Niedawno pożegnałam Magneta, mojego przewspaniałego, nieodżałowanego przyjaciela- dobermana. Wspieram też organizacje pro zwierzęce. Wyznaję zasadę, że niewrażliwego na niedolę zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy.

- Nieodzowną częścią tańca jest muzyka, czy jest ważna w pani życiu?
- Uwielbiam tańczyć i słuchać głośno muzyki. Jak jadę autem, to mam wrażenie, że wszyscy dookoła słyszą, czego aktualnie słucham. Lubię posłuchać Eminem'a, Black Sabbath, PinkFloyd'ów, Kazika i Kultu- czyli wolę cięższe brzmienie. Jednak nie da się ukryć, że Bracia Figo Fagot czy Nocny Kochanek to zespoły, których słucham czasami, bo lubię też muzykę, która jest tworzona z przymrużeniem oka.

- Pochodzi pani z Łodzi, jak to się stało, że jest pani tu i teraz?
- Miałam zostać lekarzem, jednak kilka sytuacji osobistych sprawiło, że nie poszłam na medycynę. Teraz w ogóle nie żałuję. Lubię język angielski, mam wiele przyjaciół za granicą, zawsze było mi blisko do tego języka, literatury i kultury anglojęzycznej, więc wybrałam anglistykę. Według mnie bycie nauczycielem to wyzwanie, ale i honor i przywilej. Kocham swoją pracę, nie tylko nauczam, ale i czerpię dużo i uczę się od moich studentów. Dzięki temu mój syn jest moim przyjacielem. Poleca mi książki, filmy i słuchamy tej samej muzyki.

- Co oznacza dla pani zrobienie kariery?
- Moim zdaniem dla każdego kariera to coś innego, więc to kwestia indywidualna. Jeśli się spełniasz i masz marzenie być matką szóstki dzieci i ci się to uda, to właśnie jest kariera. Jeśli chcesz być fizykiem jądrowym i wyjechać do Stanów Zjednoczonych, to również jest kariera. Najważniejsze jest, żeby mieć możliwość wyboru i spełniać marzenia. Ja jestem wdzięczna i szczęśliwa, bo robię to, co kocham. Bez wykonywania pracy administracyjnej byłabym pewnie lepszym dydaktykiem- nauczycielem… jednak jestem przekonana i głęboko wierzę w to, że to, co robię, ma sens. Jeśli, a często się to zdarza, spotykam naszego absolwenta i ona/on docenia naszą pracę, wiedzę, kompetencje, które wyniósł z naszej Uczelni, wtedy jestem dumna, szczęśliwa i spełniona zawodowo, to mnie wciąż niesłychanie napędza. Wyznaję stoicką zasadę, że w życiu najważniejszy jest święty spokój. Sądzę, jednakże, że tę zasadę można złamać dla dobra innych.

-----------------------------------------------------------------------------

Auterem wywiadów jest student 1 roku Dziennikarstwa i komunikacji społecznej, Pan Adrian Andruszkiewicz. Artykuł ukazał się w tym roku na łamach marcowego miesięcznika "TIMM" >>>

instagram
instagram
instagram